Przeprawa promowa na Wiśle

Pomiędzy Krakowem a Niepołomicami na rzecze Wiśle w sąsiedztwie składu solnego zwanego również komorą solną funkcjonowała przeprawa promowa. Opis przeprawy o zabarwieniu satyrycznym został przedstawiony jednej z krakowskich gazet.

Cytowany artykuł pochodzi z krakowskiego czasopisma „Czas” wydania z 7 Grudnia 1855 . /pisownia oryginalna/

Korespondencya Czasu — Mogiła 1 grudnia

Jeżeli jedziemy a raczej mamy kiedyś jechać z Barana przez Niepołomice do Bochni, godzi się może nad Wisłą nieco dłużej czytelników zatrzymać, choćby tylko dla tego, że i dziś podróżujący musi się także najmniej parę godzin zabawić, nim przewoźnicy z odległej karczmy, a czasem nawet z odleglejszej jeszcze osady zwołają się obadwa i żółwim krokiem się zejdą i nim po niego ze statkiem podpłynąć raczą. Choć wszystko dzisiaj na świecie dąży do postępu pędem lokomotywy , ale dlatego że Wisła była kiedyś granicą pomiędzy Galicyą i krajem rzeczypospolitej krakowskiej dla tego, że pod Niepołomicami nad Wisłą stoi komora celna, obok której tylko wolno było niegdyś przebywać granicę, dla tego jeszcze w roku zeszłym statek stal zawsze przypalowany przed komorą i w tym punkcie tylko Wisłę przebywał. Ale Wisła zmienia swoje koryto, przy drugim brzegu porobiła odstępy pokryte jeszcze płytszą lub głębszą wodą, lecz zawsze za płytką dla statku przewozowego, żeby mógł swój ładunek do drugiego brzegu dostawić, dla tego było zwyczajem że pasażerowie jarmarczni, przewiezieni bywali przez głębszą wodę, wysadzeni na środku Wisły, drugą połowę przebywali piechotą o swoim koszcie, zmieniając tylko naiwnie swą toaletę przez ufestonowanie szyi związaniem obuwiem i wszystko co kto chciał od zamoczenia sobie zabezpieczyć. Teraźniejszy dzierżawca człowiek więcej postępowy i logiczny, nie chciał na tę niewygodę dłużej narażać przebywającą publiczność. Tenuta jego zaczynała się podobno od 1go listopada 1854 r. wie o tym dobrze, że pieszo podróżującej publiczności do końca października zamoczenie może nieszkodzić, ale z jarmarkiem na śtą Barbarę w grudniu byłoby gorzej, wie i to, że chłopi przyzwyczajeni dzisiaj do większych dostatków i do większej wygody, do kataru stali się skłonniejszemi, – od tego więc zaczął swe błogie rządy, że sobie wyjednał przeniesienie przewozu nieco niżej po za skład solny, skąd już noże swobodnie płynąć statkiem od jednego aż do drugiego suchego lądu. — Ale o mostku przenośnym, który się wszędzie zwykle przysuwa dla wygodnego wprowadzenia koni i pojazdu na statek, zdaje się, że w Niepołomicach, na partykularzu, gdzie wszelkie zbytki i nowe odkrycia zwykle nie tak się prędko rozpowszechniają, nie musiano dotąd powziąść wiadomości. Ale jak w wszystkie na świecie przedsiębiorstwa muszą się niekiedy spotkać z przeciwnościami, tak się też stało i z naszym przewozem. Dla 7go batalionu strzelców, który w ciągu tego roku konsystował w naszej okolicy, potrzeba było nie mało drzewa opalowego; nabywano je w Niepołomicach, a włościanie podwodami sprowadzać je byli powinni, Fraszka dopóki Wisła była zamarznięta; ale w Iecie z mocy kontraktu dzierżawca powinien był podwody bezpłatnie przewozić, i sumiennie też tego dopełniał, mówiąc: „tędy nikt nie jedzie, „tu niema czem opłacać nawet jednego przewoźnika; „Ja wam promu nie bronię, ale sobie musicie go na tę stronę „sprowadzić i sami jeśli umiecie możecie się przewozić, a jeżeli nie umiecie a sam statek do was nie przyjdzie, to zawołać trzeba przez Wisłę. Tu są zawsze przy galarach flisaki, kilka krajcarów od fury, a będziecie prędko na drugiej stronie, i napowrót toż samo a nie będziecie w lesie nocować. Widzicie sami, że ja się od was od przewozu opłaty nieupominam , ale cóż ja winien, że żaden z was wiosłami robić nieumie”. Wszakże i to nie zawsze się udawało, bo jadący na podwodę nie wszyscy mieli krajcary a mieli środki egzekucyj, to jest żołnierza na każdej furze. Zresztą statek już nie dzisiejszy, potrzeba go było zreparować, i dla reperacyi musiał być na ląd wylichtowany, a podwody tymczasem po drzewo zamiast o jednę lub dwie mile, pięć lub sześć mil przez Kraków jeździły do lasu niepołomskiego. Niewiem jakiem się to cudownein działo sposobem, że statek na brzegu zdezolowany, jednego dnia niemógł chłopskich furek przewozić jako w naprawie będący, a na drugi dzień w czasie jarmarku zawsze przez jakąś zapewne pomyłkę , mimo wiedzy i woli dzierżawcy, dostawał się na Wisłę, znalazł swych zwykłych przewoźników, i jak dawniej po sto na raz swoich dobrych znajomych prowadził do Niepołomic. We wrześniu dopiero, batalion strzelców odebrał rozkaz wymarszu do Wiśnicza z marszrutą przez Niepołomice; kwatermistrze nieznalazłszy przewozu ogromnego narobili hałasu, dzierżawcy podobno aż głowa spuchła od tego, ale za 24 godzin przewóz należycie urządzony, przewoził i wojsko i muzykę i z bagażami furmanki i odtąd nie ma chwała Bogu zerwania komumkacyj, statek pełni przynajmniej o tyle swoją powinność, że już nie na lądzie, ale na wodzie przedstawia się przybywającym. Sposób pobierania opłaty także godzien wspomnienia. W razie spodziewanego lepszego połowu na krajcary, dwa młode pokolenia, zdaje się że pokolenia dwóch wspólników dzierżawy robią na nie wyprawę. Wstęp na statek nakształt szlabanu zastawiają ogromnem wiosłem, które temu tylko wolno przekroczyć kto położy krajcara. Natłok przytem ogromny, więc z strony egzekutorów nie obejdzie się i bez kułaków, a jeźli się przypadkiem zdarzy że na drugim końcu owej improwizowanej zastawy zniecierpliwieni podróżni dla pośpiechu zaczynają beż krajcarów defraudować własne osoby, wtedy drugiem zastawionem na środku wiosłem, całą publiczność spycha się częścią na ląd częścią do wody, gdzie się komu uda wyskoczyć i dopiero młody Szaja, najwyższy talent finansowy, wszystkie krajcary wysypuje z skórzanej torby do czapki, z której je po jednemu przenosi do kieszeni, i po jednemu w tym stosunku każe napowrot wpuszczać ludzi na statek. Cóż słuszniejszego, że ci co naostatku zostali, a niema już za nich w czapce krajcarów, winni je znowu położyć, jeżeli chcą koniecznie na drugi brzeg się dostać? Największy kłopot jeżeli do przewozu przybywa jaki wózek z arystokracyą jarmarku, bo jedno pokolenie poborców są to ludzie cywilizowani; od tej pomocy dla rodziców nie odsuwa się i płeć piękna która się kształci czytaniem w szabas w oryginale powieści Paul de Kocka. W takim więc razie ona potrzebę nieco sfolgować w energicznem przeprowadzeniu od chłopów tej operacyi pieniężnej. Dla tego też takie wózki chcąc niechcąc, muszą zawsze przeczekać do ostatka, i wtedy dopiero wprowadza się je na prom z wszelkiemi honorami i ostrożnością, odbija od brzegu i odtąd sam tylko młody Szaja egzekwuje resztę poboru. „Ale czemu ty tu niemasz na brzegu taryfy, dla czego żądasz dwa razy tak wielkiej od przewozu opłaty, jak ją pobierano w roku zeszłym dla admmistracyi skarbowej”, odezwał się do niego jakiś młody oficyalista z sąsiedztwa. „Na co panu taryfy, czy to kto niemyśli żemy jesteśmy uczciwi ludzie; przecież jak pan potrzebujesz dwa łokcie sukna kupić, to musisz dwa razy tyle zapłacić co jeden łokieć koszuje, w przeszłym roku wozili przez pół Wisły a my przewożenie przez całą, dla czegóż nie mam brać dwa razy tyle, co oni za połowę, wreszcie w przeszłym roku musiałeś pan jechać na koniu żebyś się dostał do promu, dziś idziesz sobie pieszo z batożkiem to jeszcze na tem zyskujesz, bo od konia daleko więcej się płaci u od batożka nic wcale” — „I jeszcze żydzi mają dla niego respekt” — przerwał siedzący na burcie pan Czulicki pieszy komiwojażer z Krakowa. „Czy to pan me wie że teraz wszystko na świecie o drugie tyle zdrożało, dla czegóż tylko jeden przewóz niemiałby podrożeć, a taryfa, jeźli jest gdzie na brzegu, to nie pływa po wodzie, a jak wody przybywa albo wiatr mocny I wieje, to my musiemy najmować jeszcze jednego przewoźnika, dla czegóż za całego jednego człowieka jednego albo dwa krajcary nie możemy więcej żądać”. Tymczasem statek już do drugiego dobija brzegu, płomieniste spojrzenie rześkiej Racheli rozbroiło resztę operacyj, i młody człowiek jedną ręką na pożegnanie uścisnął pulchną rączkę upiętą w glasowaną niegdyś rękawiczkę, a drugą wsunął w nią zręcznie monetę, dwukrajcarową i porwany falą debarkującego tłumu, utknął równie z innemi pierwszym krokiem na brzegu. I my za niemi ruszamy, a oprócz tego że Maciek od szturknięcia naszego wózka zleciał z kozła na głowę pomiędzy konie, wylądowaliśmy bardzo szczęśliwie, ale zawsze z życzeniem żeby żyjąc w drugiej połowie dziewiętnastego wieku, ów wynalazek mostka przy przewozach mógł się więcej upowszechnić. Wybaczcie mi że się nad takim przedmiotem jak prosty przewóz tak długo rozpisałem. Ale przewóz ten nas tutaj między Baranem a Niepołomicami mocno dotyczę, a dla nadania życia tak suchemu opisowi, starałem się oddać go w obrazku. /koniec cytatu/

POWRÓT